Radosław Kotarski
Youtuber
Samozatrudnienie jest dla mnie równie naturalne jak naciągająca zima, która znów zaskoczy drogowców. Często tego żałuję, ale mam poważną przypadłość. Gdy zauważę nadarzającą się szansę na zrobienie czegoś wartościowego, nie potrafię jej odpuścić. Może się wydawać, że to żaden problem. Gorzej, gdy takich szans dookoła jest kilka, a doba wciąż upiera się, aby liczyć tylko 24 godziny…
Dlatego samozatrudnienie jest dla mnie równie naturalne jak naciągająca zima, która znów zaskoczy drogowców. Prowadzenie własnej działalności gospodarczej to ryzyko i niepewność. Jednak w mojej rzeczywistości wiąże się to z kolejną – zdaje się kliniczną przypadłością – już w młodości nie umiałem bać się takich spraw.
We wrześniu 2017 roku ta wybuchowa mikstura znów dała o sobie znać. Wypaliła w formie nowej spółki – wydawnictwa Altenberg. Branżę księgarską poznałem dobrze od strony autora. Doznałem szoku, gdy dowiedziałem się, jak krótkie jest życie książki w salonach sprzedaży i księgarniach. Nigdy także nie czułem się dobrze z sytuacją, że dopiero co wydane pozycje są przeceniane o kilkadziesiąt procent… zanim będą miały premierę. Ale może warto zagryźć zęby, aby znaleźć swoje dzieło na półce? Niestety, nawet z tym był problem, bo dystrybutorzy często zapominali wyciągnąć egzemplarze z magazynu. Nie mogłem się też pogodzić z tym, że autor – osoba, która wykonała największą robotę – jest w łańcuchu dystrybucji… najmniej ważnym elementem. To pchnęło mnie do działania.
Ktoś powie: „Polacy coraz mniej czytają!”, „Jeśli nie ma cię w księgarni, to jak chcesz sprzedać książkę?!”. Choć widziałem, że z rynkiem wydawniczym jest mocno nie tak, dawałem się sprowadzić na ziemię. Tak podjąłem decyzję o tym, że będziemy sprzedawali książki wyłącznie w sieci i tylko na jednej stronie internetowej. Na dobre oczy otworzył mi Michał Szafrański, który wydaną przez siebie książkę „Finansowy Ninja” dostarczył bez „pomocy” dystrybutorów już do ponad 41 tysięcy odbiorców.
Dlatego wydając drugą książkę postanowiłem także zrobić to na swoich warunkach. Oraz na swoje ryzyko. I tak powstał Altenberg. Szybko jednak okazało się, że na tej pojedynczej publikacji się nie skończy. Chętne do współpracy okazały się dwie genialne autorki – Arlena Witt i Ewa Grzelakowska-Kostoglu – którym też nie podobała się istniejąca sytuacja.
Przyszedł czas na odświeżenie skostniałego modelu wydawniczego i dystrybucji. Koniec ze stawianiem sieci księgarni wyżej od autora. Trudno w to uwierzyć, ale większość autorów książek w Polsce otrzymuje ze sprzedaży jednej sztuki o wiele mniej niż my z każdego egzemplarza przekazujemy na program dożywiania dzieci Pajacyk. Koniec z wydawaniem po linii najmniejszego oporu, kosztem doznań estetycznych. Koniec z przerażająco krótkim okresem życia książki. To przecież nie jest nieświeża ryba, aby przeceniać ją zaraz po premierze.
Altenbergowe doświadczenie potwierdziło kolejne wnioski. Nie liczy się wyłącznie cięcie kosztów i dążenie do maksymalnego zysku. Trzeba dostarczyć dobrą jakość odbiorcom, ponieważ są oni wyczuleni na najdrobniejszy fałsz. Poza tym na nowym polu działalności trudno cokolwiek przewidywać z dużą dokładnością. Nikt nie spodziewał się tak olbrzymiej fali zainteresowania, która po premierze książek zatkała nasz magazyn, choć wysyłał po kilka tysięcy paczek dziennie. Nie sposób było też oczekiwać, że (niemały przecież) pierwszy nakład 15 tys. mojej książki wyczerpie się w pięć dni. Wyciągnęliśmy wnioski i nie popełniamy już tych samych błędów. Wydawnictwo zapełnia mi kolejne dni, a przecież nagrywam też Polimaty w Internecie i program w telewizji. W głowie świtają już kolejne pomysły, choć dzień się nie wydłuża. A nie mówiłem, że nieodpuszczanie szans to poważna przypadłość?